W państwie, którego imienia nie powiem,
żył Khand i gnomów siedmioro.
Towarzyszy mieli, i tak sie do nich zwracali,
gdy “wśród dnia białego” na przechodniów rzucali.
Khand lubił pieniądze, pieniądze i sławę,
szczególnie sie cieszył, gdy go za pieniądze ścigano.
Udawał bankowca, Harnasia, konika, szulera -
tak żył on bez prawa i rachunku sumienia.
Zawędrował on dnia jednego, za góry i morza,
żeby tutaj “Nowa jutrzenka” oświetliła przestworza .
Gdy w państwie tym nowym z grzecznością został przyjęty,
już wiedział: “sprytniejszych ode mnie tutaj nie będzie”.
Znalazłszy ofiarę, żeby skarby swe u niej przechować,
ruszył Khand dalej - na innych osobach żerować.
A nasza ofiara, jak na ową przystało, o siebie nie dbała -
napoje wśród skarbów schowane cały czas spożywała.
I na to umarła, bowiem nie wiedziała, że pije truciznę,
nie chciała iść do Browaru - szła na łatwiznę.
Khand wrócił…
Nie, nie na pogrzeb - miał straszne zamiary.
Pożądał majątek zmarłego nie znając umiaru.
Ale nasza ofiara serce i gest wielki miała,
i cały majątek zdobyczny narodowi oddala.
Morał taki z tej baśni wynieść należy,
że na każdego kij ukryty gdzieś leży.
———
*Wszelka zbieżność imion i sytuacji jest przypadkowa
3 comments so far
Leave a reply