Tego pięknego poranka słońce nad Kanikogradem powoli wznosiło się ku górze. Scholandzki arystokrata, kawaler 16 orderów, Książe Sven de Yremy, właśnie odstawiał kubek świeżo wprowadzonej do systemu kawy bezkofeinowej (achhhh te serce!!!) na obecnym w systemie od roku hebanowym biurku, odbijającym przytłumione promienie słoneczne.

Patrzył w głęboką czerń tej kawy, przypominając sobie batalię o wprowadzenie jej do systemu.

- 14 interpelacji odniosło skutek - pomyślał z satysfakcją i począł szukać srebrnej łyżeczki z jednoprocentową domieszką złota - są tylko półtora procentowe - mruknął niepocieszony i zaczął szukać szablonu interpelacji - Biedny Kerad - dodał po chwili Otworzył swą skrzynkę pocztową i począł czytać o nowinkach spływających ze świata. Pierwszy mail pochodził od Rewolucyjnej Republiki Ciemiężonych Petunii Doniczkowych, czyli nowej scholandzkiej prowincji gnomii, która z dumą ogłosiła, że wywołała rewolucyjną pożogę w ostatnim ‘faszystowskim punkcie oporu’, zlokalizowanym w pewnej niezamieszkanej kamienicy Kanikogradu. Była to już 367 Rewolucja Scholandzka, w związku z czym, gnomia przeprowadziła reformę kalendarza, by każdą z rewolucji uczcić dniem wolnym.

- Piękny kraj ta Gnomia - pomyślał Książe z ironią i czytał dalej.

Kolejny mail był również od gno(m)ików. Tym razem informowały, że wraz z wykupieniem domeny Scholandia.bh, stały się właścicielami 1257 domen o nazwie ‘scholandia’, co oznacza, iż posiadają wszystkie domeny ‘scholandia’ prócz scholandia.org. W abstrakcyjnej interpretacji władze gnomii uznały, iż uniemożliwia to dalszy rozwój Scholandii. Maila tego książe nie czytał do końca, nie mogąc wyjść z podziwu dla bezmiaru głupoty twórców oświadczenia.

Było jeszcze kilka maili, między innymi od Księcia Filipa Kerada von Porta Regni - Scholandzkiego, informujących informujących wydaleniu przez SSB kilku doniczek petunii-intruzów poza granice Scholandii.

W tym momencie książe usłyszał głośny huk.

- Krzysiek naoglądał się ‘Egzorcysty’ i pewnie próbował zejść z łóżka do góry nogami - pomyślał Sven i podniósł się znad klawiatury, by zając się swoim podopiecznym.

Baron Krzysztof Dudziec - de Yremy, bo o nim mowa, wstawał właśnie z ziemi, mamrocząc coś w stylu „aktorom się udawało”. Sven pomógł mu, ciągnąc go za fraki ku górze. Kiedy Dudziec opanował huczenie w głowie po upadku i udało mu się ustać w miarę równo na nogach, książe posadził go przy komputerze.

- Krzysztofie, napisz ładnie zdanie po polsku - powiedział

Baron rozprostował palce, skupił się i z największym wysiłkiem swej silnej woli napisał „jestem Krzysztof”, po czym myśląc, że opiekun nań nie patrzy, wcisnął SHIFT i zaczął jak opętany wciskać jeden, stawiając za swym pierwszym bezbłędnie napisanym zdaniem ścianę wykrzykników.

- NIE TAK! - wrzasnął książe, przyłożywszy uprzednio swemu wychowankowi plastikową linijką po łapach

- Nie tak mocno! - krzyknął baron, lecz książe zbył go tym, że nie po to wysłał 53 interpelacje do Ministerstwa Gospodarstwa, by teraz nie cieszyć się z systemowej linijki.

Równocześnie na dworze narastał rumor, gdyż za oknem dwa gno(m)iki, z braku maczug, nawalały się kabaczkami po głowach. Maczug drewnianych nie posiadały, bo alfabetyzacja ich kraju nigdy nie przekraczała jednego promila, więc żaden gnom nie znał tajników obsługi siekiery, zawartych w Wielkiej Instrukcji Obsługi Narzędzi Skomplikowanych.

W końcu miarka się przebrała i okiennice mieszkającego na parterze nieco nerwowego Scholandczyka otwarły się, zaś jego rozgrzana ciężką pracą do czerwoności mózgownica wychyliła się przez okno.

- Jak nie przestaniecie, to z miejsc gdzie wasze plecy kończą swe szanowne jestestwo, stojaki na płyty zrobię! - wykrzyknął do dwóch ogłupiałych stworków

- Panie Pakulski, Pan się tak nie irytuje - powiedział książe i podreptał w swych łapciach na dwór. Wręczył dwóm gno(m)ikom paragon z warzywniaka stwierdzając, że to dekret wydalający ich ze Scholandii

- Tak….Tak….dekret!- powiedziały (tu Pakulski nabrał otuchy widząc, że gnomy trzymają paragon do góry nogami) - musimy się wynosić…..tak tak, zdecydowanie….niestety - skończyły i wybrały się w drogę do Gnomii. Sven zastanawiał się, czy przypadkiem nie powiedzieć gnomkom, że idą na południe, ale stwierdził, że i tak by nic nie zrozumiały.

- Swoją drogą, o Pakulski miał niezły pomysł….przydałby się stojak na płyty w systemie… - powiedział i poszedł przejrzeć bazar Scholandzki.

Pakulski z wdzięcznością zamknął okno i usiadł nad rękopisem statusu nowej organizacji sportowej. Problem był jeden-brak wolnych dyscyplin. Ze dezaprobatą przeglądał on „Wielką Encyklopedią Sportów Porąbanych” autorstwa ex-premiera Dudzca i tłumaczenia Svena de Yremy. W końcu, po odrzuceniu ostatniej pozycji (zajadanie sernika po scholandzku słomką do napojów na czas), poprawił swą przenoszoną koszulę, przeklinając sam siebie za projekt systemu ubrań. Zajrzawszy do szpitala, zadając sobie odwieczne pytanie egzystencjalne „czy to już?”, stwierdził z ulgą, że jeszcze go nie uśmiercono.

Zamaskowawszy się dokładnie (w całym Kanikogradzie rozwieszone były plakaty Towarzystwa wierzycieli Kuby P. z napisami „Pakulski - poszukiwany nieżywy lub martwy”), wyszedł z kamienicy, powtarzając „Ach ten Pakulski, dłużnik mój niewdzięczny!”- by nie wzbudzić podejrzeń.

Przedarłszy się przez kordon swych nieprzyjaciół, poszedł redaktor do kanikogradzkiego parku. Usiadł sobie na ławce i począł szukać natchnienia na artykuł. Tak się składa, że przechodził tamtędy akurat v-ce Minister Spraw Zagranicznych ds. Promocji. Spojrzał na redaktorzynę i powiedział

- O! Pakulski! Bida, co? - zapytał

- Ano bida… - odpowiedział zapytany

- Ach, to macie tu 100 Ar dotacji za promocję - powiedział minister, lecz przelew przejęty został przez agenta TWKP.

- Ach, dziękuję Pani Ministrze - odparł obdarowany.

Po chwili przechodził tam Minister Kultury

- O! Pakulski! Bida, co? - zapytał

- Ano bida… - odparł redaktor

- A no to macie tu 50 punktów prestiżu za działalność kulturową - powiedział minister

- Ach dziękuję Panie Ministrze - odparł obdarowany

Po chwili pojawił się MFiG - Jerzy Mordecki

- O! Pakulski! Bida, co? – zapytał

- Ano bida… - odparł redaktor szykując portfel

- To jak taka bida, to czemu tak grubo piszecie?!! - wrzasnął oburzony minister poszedł swoją drogą.

Droga ta była kręta i wyboista, a prowadziła ona po trupach do celu - do pałacu w centrum stolicy. Minister siadł do rejestru kont i zaczął przeglądać przelewy.

- O! Ten przelał 1,57 Ar i umarł! - wrzasnął minister począł pisać list pełen oburzenia. Gdy skończył, oczekiwał rezultatów. Po 15 minutach zdruzgocony obywatel przyznał się publicznie do winy i pożegnał się ze Scholandią. Mordecki wziął ołówek do ręki i na obudowie monitora postawił kolejny krzyżyk. Jako, że cały monitor był już zakrzyżykowany, odstawił go triumfalnie na szafę. Do kolekcji 6 całkowicie zamazanych monitorów.

Świadom dobrze wykonanego obowiązku, zajął się rejestrem firm. Znalazł dwie firmy, mające nieżyjących właścicieli, dwie bez siedzib, trzy z siedzibami na cudzych parcelach i pięć na serwerze OVH (ohh, jak Mordecki nie znosi OVH…..). Wszystkie skasował - z powodów prawnych. Ucieszony wyłączył komputer i poszedł na przechadzkę do byłego (oj, bardzo byłego) premiera Lisa.

Tags: , ,

This entry was posted on piątek, marzec 21st, 2008 at 18:23 and is filed under Opowiadania. You can follow any responses to this entry through the RSS 2.0 feed. You can leave a response, or trackback from your own site.

Leave a reply

Name (*)
Mail (will not be published) (*)
URI
Comment