7
maja

Wędrujący Templariusz w Bergii i Elfidzie

   Posted by: admin   in Opowiadania

Podróż miała być awanturnicza na co wskazywał początek, a stała sie mistyczna. Piszę zawsze jednym tchem i nie zmieniam treści tego co napisałem wcześnie więc widać jak duch niegdyś zamieszkujących tu elfów silnie na mnie wpłynął.

Z Internetii wybrałem się w podróż do kolebki bardzo znanej historykom kultury elfidzkiej, do Elfidy. Przed wyruszeniem, mimo skwaru w tym ciepłym klimacie, przykryłem swoje i tak niezbyt przewiewne ubranie dodatkowym płaszczem. Ruszałem do Elfidy, gdzie komuniści poinformowali o wyrwaniu sięz rąk „monarchofaszystowskiej” Scholandii. Ten socjalwyrwoterytorystyczny
lud zwie siebie Gnomami. Nie mogłem pokazać się tam jako templariusz, gdyż nie dawno Gnomowie wydali „Koalicje antyburbońską”, więc Bourbon w spotkaniu z Gnomem bynajmniej nie mógł czuć się bezpiecznie. Z tego też powodu wziąłem ze sobą moją dubeltówkę, którą zwę „Shadówką” od imienia Pana Shade’a z WinkTown, który mi ja podarował. Z tego co wiem prawo scholandzkie nie reguluje posiadania broni palnej, więc nie miałem sobie nic do zarzucenia.

Podróż, do Elfidias minęła bardzo szybko i sprawnie, a to za sprawą połączenia kolejowego i świetnego pociągu, jakim jechałem. TGV-v201 zdecydowanie zasługują na miano jednych z najlepszych pociągów kursujących regularnie.

Tym razem postanowiłem trochę dłużej zająć się zwiedzaniem miejsc kultury, gdyż właśnie dlatego przybyłem do Elfidy. Po mieście oprowadził mnie pełniący obowiązki prefekta Pan Kuba Pakulski.

Chyba największe wrażenie na mnie zrobił Zamek Tomasza Wyspiańskiego. Z niemałymi problemami, ale udało nam się zobaczyć, co najmniej część tego kompleksu. Zdziwiłem się, gdy Pan Pakulski poinformował mnie, że właściciel, niegdyś znany polityk Tomasz Wyspiański opuścił tak wspaniały budynek i Scholandię. Gdybym miał taki dom to nie wiem, czy bym go opuścił. Niestety takie marzenia, są marzeniami ściętej głowy, bo nawet najwspanialszy zamek
zapewne dzieliłbym z współbraćmi. Taki los zakonnika, ale sam się na niego zgodziłem.

Ale prawdziwym elementem kultury elfickiej Muzeum Kultury Elfickiej na Zamku Lahnstein. W porównaniu do Muzeum Judaizmu, jest ono o wiele bogatsze w różnorakie zbiory. Szczególnie zainteresowała mnie tu broń elficka. Gdy oglądałem te kunsztownie wykonane miecze, coraz mniej tęskniłem, za tym, który zgubiłem na Tomanii. Każdy wysadzany drogocennymi kamieniami, a precyzja wykonania tych rękojeści wybitnie świadczy o tym, iż jest to dzieło
Elfów. Przechodząc się po Zamku coraz bardziej czułem tęsknotę za Elfami, chociaż tak na prawdę ani jednego nie znałem. Niewątpliwie duży wpływ miały na to opowieści, jakimi uraczył mnie Pan Kuba Pakulski o Królu Ramusie i jego towarzyszce Traithar. Tą samą opowieść snuł gospodarz tego zamku. Podobnie jak Tomasz Wyspiański, hrabia von Lahnstein, znany również jako Jerzy Gołowanow opuścił swoja piękną siedzibę.

Oprócz zwiedzania zamków Pan Kuba oprowadził mnie również po miejscach, gdzie ustawiono pomniki ściśle związane z historią regionu. Muszę przyznać, że w moim krótkim pobycie w polskim v-świecie nigdy nie pomyślałem o tym, że zasłużone osoby można honorować w ten sposób. Aż dziwne, że tak świetny pomysł jest tak głęboko zakamuflowany wewnątrz prowincji, a nie jest promowany jako jedna z jej głównych atrakcji. W Bergii i Elfidzie ujrzałem
cztery: Michała Sawickiego, Andrzeja von Nuerenberga, Nieznanego Elfa i Króla Ramusa. Każdy wykonany jest w ciemnym, typowym dla Elfidy kamieniu.

Po zwiedzaniu, pożegnałem się z Panem Kubą Pakulskim i wyszedłem do lasu. Było już późnawo, słońce zbliżało się ku zachodowi, a ja o dziwo nie zauważyłem żadnego w tym lesie żadnej aktywności. Ptaki milczały, owadów również za dużo nie widziałem. Słowem całkowita cisza. Jedyne, co mnie zaciekawiło to dziwne, zdrewniałe narośle paproci. „O nie! Ja nie odpuszczę!
Teraz cisza, więc pewnie ruch zacznie się w nocy. Poczekam” pomyślałem. Może i teren był wyżynny, ale nie możliwe, żeby to było powodem tej ciszy. Nie myliłem się! Ledwie zaszło słońce, a już zaczęły się istnie niesamowite oznaki aktywności. Gdy w lesie zrobiło się już ciemno, w całym zasięgu mojego wzroku pojawiły się lekkie światełka, które z każdą chwilą rosły i rosły. Podszedłem do jednego bliżej i… ujrzałem tą dziwną zdrewniałą narośl paproci! O dziwo rozwijała się i to w tempie zauważalnym dla ludzkiego oka. Równolegle do rozwijania się tych twardych kulek coraz częściej podnosiły się głosy ptaków. Skrzydlate zwierzęta wydawały dźwięki jak chór z niewidzialnym dyrygentem. Najpierw ciche popiskiwania, które
przechodziły w świergotanie. Gdy wysokie dźwięki wypełniły już cały las, okazjonalnie swoje zdanie wygłaszały większe ptaki niczym basowy głos w opozycji do sopranowego chóru. Wtem wydarzyło się coś, co było istnym zapalnikiem! Paprocie raptownie otworzyły się i z każdej wyleciały maleńkie świetliki, które wzbiły się do góry niemal w tym samym momencie. Małe
światełka latały w tę i inną stronę. Teraz zrozumiałem, czemu starożytne elfy tak kochały leśne życie. Widok był niesamowity. Odczułem teraz prawdziwą magię tego miejsca, choć pewnie świetlików nikt nie czarował. Odpowiedzią na ten nagły wylot był ogromny ruch ptaków. W wielkiej grupie świateł widziałem, co chwila nowego ptaka. Każdy był z innego gatunku, a
wszystkie były maleńkie, nie większe od mojej dłoni. Krzątały się tak szybko jak mogły polując na świetliki. Trochę mnie to dziwiło, bo przecież świetlikom nigdzie się nie śpieszyło, gdy wtem poczułem się jak pod armatnim ostrzałem. Coś ciągle przeszywało korony elfidzkich drzew, niczym grad kamieni. Hałas był tak ogromny, że przez chwilę chciałem uciekać, ale wtedy
zobaczyłem, co to było. W pięknie oświetlonym lesie toczyła się istna bitwa. Polujące małe ptaszki zaatakowały duże ptaki drapieżne. Znalazłem się w środku ogromnego chaosu. Dziesiątki drapieżników, setki owadożerców i tysiące owadów walczyły między sobą o przetrwanie. Trwało to wszystko dziesięć minut. Najpierw umilkły małe ptaszki, potem odleciały duże, a
świetliki spokojnie zasiadały na paprociach, które obejmowały je swoim bezpiecznym, zdrewniałym kokonem.

Potem w lesie na nowo zapanowała cisza. Czekałem na jakiś ruch ssaków siedząc pod drzewem, ale ta dzwoniąca w uszach cisza nie pozwoliła mi na to. Zasnąłem…

Rano opisałem te dziwne paprocie, zbadałem złapane świetliki i nie zobaczywszy nic osobliwego ruszyłem w poszukiwaniu Gnomów. Po, krótkiej wędrówce natknąłem się na karczmę. Wiedziałem już, że znalazłem przedstawicieli tego socjalistycznego narodu. Poprawiłem kaptur i wszedłem do środka. Zawiodłem się. Udawanym rosyjskim akcentem przedstawiłem się jako
Dmitrij Wodomierz. W rozmowie z dwoma Gnomami, sugerowałem jak mogłem, że przyszedłem się po prostu napić i sprawdzić czy naprawdę mam taką słabą głowę, że po jednej kolejce już padam. Niestety żaden z towarzyszy nie postawił trunku na stół. Może to i lepiej bo ostatnie takie przygody w WinkTown zakończyły się okradzeniem mnie. Może to ręka opatrzności? Jeszcze w stanie nietrzeźwym bym sie przyznał do prawdziwego imienia…

Na tych terenach interesowało mnie jeszcze jedno. Co to jest tak reklamowane przez Gnomów Nic Ciekawego? Poszedłem tam według wskazówek, jakie dostałem w karczmie. Potwierdzam! To Nic Ciekawego, ale te Nic Ciekawego ma jakąś wewnętrzną magię. Niby niczym nie zachwyca, a jednak przyciąga. Spędziłem tu niemal cały dzień wdychając świeże górskie powietrze, po czym ruszyłem w kierunku miasta marszałków – Kanikogradu.

Wyjaśnienia:

Monarchofaszyzm – określenie używane głównie w państwach, które jak twierdzą „wyzwoliły się”. Odnosi się ono do monarchów, oraz ich zwolenników.

Socjalwyrwoterytoryzm – kontrokreślenie w stosunku do monarchofaszyzmu. Piętnuje ono państwa, które przywłaszczyły sobie cudzy teren. „Wyrwały terytorium”.

This entry was posted on środa, maj 7th, 2008 at 14:00 and is filed under Opowiadania. You can follow any responses to this entry through the RSS 2.0 feed. You can leave a response, or trackback from your own site.

Leave a reply

Name (*)
Mail (will not be published) (*)
URI
Comment